Jojo Rabbit jest filmem niezwykłym w swojej prostocie. Pomimo początkowych kontrowersji, które narosły wokół filmu na podstawie książki Christine Leunens – Niebo na uwięzi – skończył on ostatecznie między innymi z Oskarem czy nagrodą BAFTA za najlepszy scenariusz adaptowany. Pomimo okresu II wojny światowej, kiedy toczy się akcja obrazu, z ekranu wylewa się wręcz beztroska i lekkość. Wszystko za sprawą postawienia w głównej roli 10-letniego chłopca – tytułowego Jojo.
Królik z kapelusza
Johannes Betzler (w tej roli znakomity Roman Griffin Davis), bo tak naprawdę nazywa się Jojo, jest małym chłopcem mieszkającym z matką w bliżej nieokreślonym – prawdopodobnie niemieckim – miasteczku. No dobrze, ale co w tym takiego wyjątkowego? Otóż Jojo, pomimo swojego wieku, jest zagorzałym nazistą. Na dodatek, chłopak za wyimaginowanego przyjaciela, przyjął sobie samego Adolfa Hitlera, w którego wcielił się reżyser, Taika Waititi. 10-latek dołącza do Deutsches Jungvolk i marzy, aby wyruszyć na front zabijać znienawidzonych Żydów. Nieszczęśliwy wypadek podczas obozu DJ sprawia jednak, że Jojo musi porzucić marzenia i zająć się bardziej bezpiecznymi rzeczami. Przypadkowo odkrywa, że jego matka dała schronienie Elsie – kilkunastoletniej Żydówce. Jojo staje przed nie lada wyzwaniem: dalej podążać za doktrynami i namowami Adolfa czy pomóc dziewczynie.
(Nie)wesoła ekipa Jojo
Główną siłę Jojo Rabbit stanowią moim zdaniem postacie oraz casting. Wspomniany już Davis, świetnie sprawdził się w tytułowej roli. Johannes jest ciekawy świata, który go otacza, energiczny i początkowo ślepo zapatrzony we wszystko co zobaczy i usłyszy. Nic więc dziwnego, w końcu ma tylko 10 lat. Im więcej jednak przebywa z Elsą, którą zagrała Thomasin McKenzie, tym bardziej zaczyna dostrzegać bezsens wojny i tego, co w zmyślonych rozmowach przekazuje mu Adolf. Podobne podejście mają Rosie (nominowana do Oskara za tę rolę Scarlett Johansson) – matka Betzlera, która przygarnęła Elsę i działa w ruchu oporu – oraz kapitan Klenzendorf (w jego buty wskoczył rewelacyjny Sam Rockwell) – dowódca obozu szkoleniowego DJ. Warto wspomnieć też o roli małego Archiego Yatesa, który wcielił się w postać Yorkiego – ,,drugiego najlepszego przyjaciela Jojo zaraz po Adolfie”.
Fałszywy obraz
Z biegiem czasu, główny bohater przechodzi przemianę. Dostrzega i uświadamia sobie, że Żydzi wcale nie są tacy straszni, jak wynikałoby z propagandy przekazywanej mu w Deutsches Jungvolk, że są zwykłymi ludźmi. Ciekawym zabiegiem jest to, że widzowie przechodzą przemianę wraz z Jojo, wiedząc przecież doskonale, że Żydzi nie mają rogów czy nie kontrolują umysłów. Film Waititiego doskonale przedstawia absurdy nazistowskiej indoktrynacji i sam również ociera się o granice absurdu i groteski. Za przykład niech posłuży scena wizyty Gestapo w domu Johannesa, kiedy każdy nowy gość witał się osobno z pozostałymi (do obejrzenia tutaj). W efekcie tego, fraza ,,heil Hitler” została wypowiedziana ponad 30 razy w ciągu minuty. Innym przykładem może być rozmowa Jojo i Yorkiego z końcowej części filmu, kiedy okazuje się, że Żydzi tak naprawdę nie są tacy źli. W przeciwieństwie do Rosjan czy Brytyjczyków, którzy jedzą psy.
Najważniejszy film roku
Jojo Rabbit jest też opowieścią o wolności, często przypłaconą również życiem. Poruszony też został bardzo ważny we współczesnym świecie wątek: propaganda i brak umiejętności samodzielnego myślenia. Ślepe podążanie za tą propagandą, bez jakichkolwiek własnych refleksji, wpływa źle nie tylko na nas samych, ale i na otoczenie. Otoczenie, które przecież sami kształtujemy i które jednocześnie kształtuje nas. Film Waititiego bawi, ale też wielokrotnie wzrusza (chociażby ostatnia scena) i daje do myślenia. Warto go zobaczyć.